Kiedy jedziesz rowerem non-stop (z krótkimi przerwami) przez dobę i próbujesz pokonać 500 km jednorazowo, ciężko zadbać o super zbilansowaną dietę i pełny żołądek. Musisz być przygotowany na to co w karcie dań znajdziesz na stacjach benzynowych i restauracjach mijanych po drodze. Jednak świadomość odżywiania i wypracowane nawyki żywieniowe tylko pomagają dokonywać bardziej racjonalnych wyborów. Zapraszam na jadłospis kolarza ultra, zastosowany podczas udziału w maratonie W(y)prawka Kaszubska.
Jeśli jeszcze tego nie wiesz to napiszę na wstępie – nie jestem dietetykiem ani specjalistą z zakresu żywienia. Publikowane tutaj treści opieram wyłącznie na wiedzy zdobytej z dostępnych na rynku książek, własnych doświadczeniach i niezobowiązujących konsultacjach z dietetykami.
Dlaczego jakość jedzenia w ogóle ma znaczenie?
Pozwolę sobie na krótkie porównanie: jeśli zależy Ci na tym, aby Twój samochód był szybki, cichy i ekonomiczny, starasz się nalewać do jego baku dobre jakościowo paliwo. Z naszym organizmem jest tak samo – dostarczając dobrego jakościowo jedzenia masz szansę dojechać dalej i dłużej czerpać frajdę z jazdy. Właśnie dla tego ja przykładam tak dużą wagę do jedzenia.
Pierwszy posiłek dnia jest najważniejszy
Węglowodany spożyte na śniadanie zapewniają paliwo do poprawnej pracy mózgu. Białko daje uczucie sytości a w tłuszczu rozpuszczają się witaminy. Z tego powodu przed startem skonsumowałem musli, które składało się z: płatków owsianych, migdałów, siemienia lnianego, jogurtu naturalnego, rodzynek i daktyli. Do pełni szczęścia zabrakło tylko białego chudego sera i miodu, których po prostu nie miałem ze sobą.
Rowerzysta chce cukierka!
W trakcie jazdy konsumowałem różne rzeczy. Były banany, batony musli i energetyczne (kupne), inne batony bogate w czekoladę, orzechy, karmel. Swoją drogą – poza ogólną przyjemnością jazdy rowerem, lubię te momenty kiedy mam świadomość, że zjedzone słodycze zostaną za chwilę przepalone i nie odłożą się w tkance tłuszczowej 🙂
Takie przekąski w większości przypadków to głównie cukry proste (węglowodany). Każdy dietetyk Wam powie, że na takim paliwie ciężko jest jechać non-stop wiele godzin, dlatego…
Ciepły tłuszczyk w przerwach
Przerwy na stacjach benzynowych wykorzystywałem na ciepłe zapiekanki i hot-dogi. Te, poza węglowodanami w postaci pieczywa, dostarczają do organizmu także białko i tłuszcz. Tłuszcz jest tutaj całkiem potrzebny, bo podczas długiej aktywności fizycznej o niskiej i umiarkowanej intensywności nasz organizm w większym stopniu korzysta z energii dostarczanej właśnie przez tłuszcze.
Przy okazji mam pewną poradę: jeśli masz do wyboru pieczywo jasne lub ciemne, warto wiedzieć jaka jest różnica:
- Z pieczywa jasnego organizm szybciej pozyskuje energię (jest ona szybciej uwalniana) – w trakcie treningu (czy maratonu) i bezpośrednio po nim jest to jak najbardziej na rękę – węglowodany szybko zasilą spragnione energii mięśnie. Ale! Szybciej uwolniona energia szybciej też się kończy.
- Może więc pieczywo ciemne (pełne ziarno)? Uwalnia energię dłużej, więc powinno starczyć jej na dłuższy okres czasu.
Wydaje mi się, że (chyba) najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji może być wybranie dwóch hot-dogów – jednego z jasnym, a drugiego z ciemnym pieczywem i skonsumowanie ich właśnie w takiej kolejności.
Porządny obiad na kolację
Obiad w porze kolacji przypadł na 240-tym kilometrze po 11 godzinach ruchu około godziny 18:30. Wybraliśmy lokalną restaurację w niewielkiej miejscowości licząc na niewyrafinowane, acz porządne domowe jedzenie. I tak właśnie było.
Zamówiłem zupę pomidorową z makaronem (pomidory dobre aby uzupełnić m.in. potas, tracony wraz z potem; makaron – wiadomo, węglowodany; zupa – wiadomo, uzupełnienie płynów). Na drugie danie kotlet drobiowy w panierce (chude białko łatwo strawne aby ograniczyć katabolizm mięśni) z ziemniakami (węglowodany i potas) oraz surówką (witaminy).
Nocą organizm nie woła “jeść!”
Jazda nocą jest o tyle ciekawa, że organizm przyzwyczajony do cyklu dobowego przestaje wysyłać intensywne sygnały przypominające o jedzeniu. Na jednej ze stacji benzynowych na którą dojechaliśmy koło północy, zamiast kolejnego hot-doga zamówiłem “śniadaniową inspirację” którą był miks płatków owsianych, jogurt, orzeszki i konfitura. Lekkie dla żołądka i pożywne dla ciała. Porcja wyglądała na dość małą, ale po jej zjedzeniu czułem się najedzony.
Koło godziny 2-3 w nocy mieliśmy przystanek na ostatniej stacji benzynowej. Skonsumowałem zapiekankę z salami. Czyli znów pieczywo jasne, trochę mięska i całkiem sporo tłuszczu.
Żelki na ratunek!
Na ostatnie sto-parę kilometrów zostałem z batonem Snickers i paczką żelków. Nie pamiętam dokładnie kiedy otworzyłem żelki, ale chyba było to przed podjazdem Gniewino, czyli na około 420-tym kilometrze trasy. To chyba dzięki nim spokojnie pokonałem ten mocny podjazd.
Ostatni Snickers przypadł gdzieś na około 450-ty kilometr i do samej mety pozostały żelki, które tak na prawdę mają całkiem sporo węglowodanów (jeśli dobrze pamiętam z etykiety, jest ich aż 83g w 100g żelków).
O nawodnieniu i popełnianych w tej materii błędach zapraszam już niebawem na jeden z kolejnych wpisów.
One Reply to “Odżywianie na rowerze przez 24 godziny i 500 km”