Złożyłem obietnicę, że tym razem będzie zdrowo, bez chemii. Słowa dotrzymałem
Dzień przed wyścigiem.
Śniadanie: dwie parówki z wody zagryzione chlebem z masłem.
Obiad: leczo warzywne z cukinii, cebuli, pomidorów z dodatkiem przesmażonej kiełbasy i makaronu.
Kolacja: potrawka z kurczaka z ryżem.
Dzień wyścigu.
Śniadanie: chleb zwykły z masłem obłożony serem, szynką i pomidorem – 4 kanapki.
Przekąska przed wyścigiem: banan.
W trakcie wyścigu: 3 banany (1 przed bufetem, 2 po bufecie) i batonik musli z Biedronki.
Po wyścigu: …. hmmm… Banan!
Obiad (2 godziny po wysiłku): domowy gulasz z ziemniakami.
Kolacja: brak.
Nawodnienie
Przez cały wyścig miałem dwa bidony (0,5 i 0,7 l) oraz przed wyścigiem opróżniłem jeden bidon 0,5l – wszystkie zapełnione napojem izotonicznym z przepisu który Wam udostępniłem kilka dni temu. W połowie trasy był zapewniony bufet na którym uzupełniłem wodą bidony (w sumie około 500 ml – napoje izotoniczne zostały rozcieńczone). Do mety wystarczyło to w zupełności.
Podsumowanie
Na pewno można by było zjeść więcej i lepiej (przed i po rajdzie, bo w trakcie uważam że było w sam raz). Możliwości jednak miałem ograniczone z uwagi na inne plany prywatne. Zabrakło mi na trasie jeszcze jednego batonika typu Snickers i np. suszonej żurawiny. Wniosek jest taki, że trzeba sobie spisać listę zakupów i uzupełnić zapasy.
Mimo wszystko sił wystarczyło aby kilka razy pociągnąć peleton, uczestniczyć w szaleńczym pościgu za grupą ucieczki i jeszcze przed metą na wzniesieniu wyprzedzić kilkoro zawodników którym moce odeszły… Mnie z resztą też odeszły na ostatnich chyba 50 metrach, ale dojechałem.
W kolejnych postach przeczytacie o mojej technice jazdy, oraz ogólne wrażenia z jazdy w grupie kolarskiej.