Na ten dzień czekałem 161 dni! I było warto, bo weekend spędziłem aktywnie szukając wiosny. Z resztą nie ja jeden! Towarzystwo na każdą okazję jest wskazane i tym razem również nie zawiodło. Były interwały, była siła i wytrzymałość – pod każdą postacią. Brzmi jak Spinning? Owszem. Ale to nie wszystko! Nowe opony zostały przetarte, a nowe gadżety przetestowane.
Spinning maraton w gronie znajomych
Wśród grupy znajomych planowaliśmy i czekaliśmy na to, aby podjąć wyzwanie i we własnym gronie się zorganizować. No i się udało! W sobotę pojechaliśmy na rowerach stacjonarnych dając sobie wycisk. Na spółkę poprowadziłem drugą połowę zajęć, a całość zamknęliśmy w 3 godzinach z podziałem na: 60 minut interwałów, 30 minut siły, 45 minut interwałów i 45 minut wytrzymałości. Na moich barkach spoczywała jeszcze odpowiedzialność przeprowadzenia prawidłowego i skutecznego rozciągania (stretchnig’u) i nawet dostałem pochwałę od jednej z uczestniczek. Tego się nie spodziewałem.
Czas na regenerację i zbieranie sił
20 godzin – tyle czasu miałem na regenerację przed niedzielną aktywnością. Skrupulatnie zaplanowana dieta dała efekty. Oczywiście odpowiednio dużo węglowodanów i nawodnienie. Do tego odpoczynek na kanapie i długi regeneracyjny sen.
Niedzielne powitanie wiosny na szosie
Od tygodnia z niecierpliwością obserwowałem prognozę pogody. Wszystko wskazywało na to, że wiosna nieśmiałym krokiem się do nas zbliża i będzie to dobry moment aby wybrać się na przetarcie nowych opon, przetestowanie pedałów szosowych wraz z butami i nową odzież. Poza tym rower już od tygodnia był gotowy do sezonu, za co dziękuję ekipie Rowersi – jak zwykle solidnie i za rozsądne pieniądze.
Przy okazji tak się złożyło, że Witek Podgórski z grupy F3Team wraz z sekcją kolarską na ten dzień zaplanowali wspólny trening na szosie. Postanowiłem więc, że jak jest okazja to trzeba korzystać. Tak zrobiło więcej osób, bo na starcie doliczyliśmy się około 40 uczestników. Zakładane na początku tempo 28 – 30 km/h wcale nie było przestrzegane. Chyba wszyscy się rwali do przodu spragnieni szosy. I z każdym kilometrem tempo rosło.
Początkowo prędkość ok 32 km/h ze zrywami do 38 km/h. Ale rekordy dopiero zaczęliśmy bić po ostatniej przerwie – na 70-tym kilometrze polecieliśmy szybciej. Kto miał siłę doczepił się do pierwszej (szybszej) grupki i lecieliśmy z prędkościami ok 42 km/h przez jakieś 20 kilometrów. Jeśli planowałeś wziąć udział w następnym wydarzeniu (już za tydzień w wielkanocną niedzielę), ale po przeczytaniu tego akapitu się zniechęciłeś z uwagi na tempo to spokojnie. Witek czuwał na tym aby nikt nie został z tyłu. Gdy trzeba było, odpowiednio spowalniał grupę. A końcowy odcinek podzielił się na dwie mniejsze grupki – druga pojechała spokojniej i też dojechali.
Ja się przyznaję, że jedzenia na trasę zaplanowałem za mało. Z jakiegoś powodu nawet nie myślałem o tym aby skorzystać z oferty lokalnych sklepów. Uratował mnie żel energetyczny, który woziłem ze sobą od zeszłego roku na trudne chwile. I z tego powodu ostatnie 10 km wracając pod górkę nie miałem praktycznie siły.
Tak więc – witaj wiosno! Żegnaj zimo! Sezon oficjalnie rozpoczęty.
A Wy jak szukaliście wiosny? Pochwalcie się w kometarzach.