Site icon Długi Dystans Rowerem

Warto trenować

W życiu staram się odkrywać każdego dnia coś nowego. Począwszy od rzeczy małych a na wielkich kończąc. Niedawno poznałem kolejny, jeszcze głębszy sens treningu kolarskiego – i traktuję to jako rzecz dużą. Komu bym nie powiedział „trenuję kolarstwo” temu od razu nasuwa się podobny obraz – stado wychudzonych pedalarzy ubranych w obcisłe gacie próbujących udowodnić który jest najsilniejszy, a przez to najszybszy. I oczywiście jest to jeden z elementów tego sportu w którym lubię poczuć adrenalinę. Jednak w ostatnich dniach miałem tę przyjemność aby wyjechać z (jeszcze) zimnej Polski i doświadczyć nieznanego. 

Pisząc ten artykuł siedzę w samolocie którym wracam z wyspy skarbów – Teneryfy. Wyspy, która w świecie kolarskim jest jednym z popularnych miejsc treningowych. Wyspy, która zaskakuje różnorodnością pejzaży, klimatem i jej charakterystycznym wypierdkiem (tak podobno w wolnym tłumaczeniu oznacza El Teide). Spędziłem tam 11 dni, z czego 6 rowerowych. Wraz z Karolem (org. RajdyDlaFrajdy) przejechaliśmy około 650 km wspinając się łącznie na trochę ponad 16 tysięcy metrów. Średnio każdego dnia pokonywaliśmy dystanse około 100-120 km i ok 3000 metrów przewyższeń. 

Z jednej strony był to dla mnie wyjazd rozpoczynający sezon. Z drugiej strony – chęć zwiedzenia świata i odpoczynek od pracy. Plan został zrealizowany w stu procentach, bo opalenizna kolarska już jest, a zdjęcia godzinami będą przewijać się przez ekran wygaszacza ekranu (oczywiście tylko w pracy 😉). 

Część z Was widywała mnie całą zimę prawie codziennie w klubie na zajęciach Spinning. Niektórzy nawet pytali czy ja kiedyś zejdę z tego roweru i z uśmiechem odpowiadałem „za 15 minut”.

Z pełnym zadowoleniem mogę Wam powiedzieć, że na prawdę było warto! Każdego dnia, na każdym podjeździe czułem się komfortowo, nogi nie bolały i mogłem skupić się na podziwianiu tego, co wyspa (i jej skarby) oddaje za każdym obrotem korby. A żeby choć trochę oddać Wam poziom zmęczenia jaki towarzyszył mi na podjazdach, podam Wam przykład najdłuższej wspinaczki. Z poziomu morza aż na wysokość 2350 metrów wdrapujesz się drogą o długości 40 km, która wiedzie ciągle w górę. Jedziesz tak rowerem ze średnią prędkością 12 km/h a pulsometr pokazuje około 75-80%MHR. To tak jak na zajęciach Spinning typu „siła”. Przez jakieś 4 godziny w pozycji siedzącej i czasami stojącej. Brzmi jak hardcore? Poczekajcie, bo wchodzi oprawa…

Muzyka? Proszę bardzo – śpiew ptaków, intensywny i nieprzerwany. Błysk świateł dyskotekowych? Proszę bardzo – za każdym obrotem korby perspektywa się zmienia, ciągle jest co podziwiać a słońce za pewnym zakrętem wesoło Cię wita nad poziomem chmur. Zapach przepoconych kolegów? Nie ma – w zamian są zapachy lasów iglastych lub innych słodko pachnących krzewów. Monotonia i nuda? Nie ma!

Przez te wszystkie dni zobaczyłem „prawie” te same miejsca z perspektywy siodełka rowerowego i drugi raz zza kierownicy samochodu. Różnica jest taka, że rowerem chcesz wrócić w to samo miejsce. Samochodem już niekoniecznie – brakuje tej bliskości z naturą, asfaltem…

Wniosek końcowy nasuwa się sam: jeśli już trenujesz Spinning i lubisz jazdę na rowerze, zaplanuj następne wakacje rowerowo. Jeśli dopiero zaczynasz przygodę z rowerem – trenuj uczciwie, a gdy poczujesz się pewnie, zaplanuj wakacje rowerowe. Dla niezdecydowanych mogę jeszcze podrzucić jeden patent – rower elektryczny. Spotkałem na Teneryfie parę, w której pan jechał rowerem szosowym a pani towarzyszyła mu na e-Bike’u. Można?

Życzę Wam abyście nabrali odwagi do wyjazdów w piękne miejsca. Życzę Wam, abyście nie ulegli presji „bycia fit” lecz trenowali przede wszystkim dla siebie. I wreszcie życzę Wam, abyście nie żałowali każdego dnia ciężkiego treningu!

Chętnie bym wrócił na Teneryfę już teraz. Z drugiej strony… Jest jeszcze tyle miejsc do odkrycia – choćby nowe zakątki Polski przy okazji Rajdów Dla Frajdy 😉 Z kim się widzę w tym sezonie? Piszcie w komentarzach.

Exit mobile version