To już drugi wpis z cyklu ‘Relacja z udziału w Bałtyk-Bieszczady Tour 2018’ – ultramaratonu, który był moim celem na ten sezon. Tym razem opiszę swoje ogólne przemyślenia, odtworzę w miarę szczegółowo każdy ważny fragment trasy i podzielę się swoimi spostrzeżeniami. Dzisiaj więc będzie lekko – coś dla amatorów lektury wszelakiej, ale nie zabraknie też informacji dla potencjalnych przyszłych debiutantów. A kto wie – może i dla doświadczonych ultrasów będzie to miła lektura? Wszelkie komentarze surowo wskazane 🙂
Odbiór pakietu startowego
Pierwsza informacja z komunikatu startowego zawierała informację, że pakiety startowe można odbierać w czwartek w godzinach 18-21. Pojechałem więc na godzinę 18 we wskazane miejsce i zaczęła się pierwsza kompromitacja organizatora. Tak – nie boję się tego powiedzieć.
Po dziesięciu edycjach organizacji BBT i jeszcze kilku innych maratonów ultra nie spodziewałem się, że dojdzie do takiej wpadki.
Oczekiwanie na rozpoczęcie wydawania pakietów startowych ciągnęło się w nieskończoność z niewiadomych mi powodów. Po godzinie 19 zdecydowałem się pójść pieszo po samochód oddalony o 15 minut drogi na nogach własnych. Samochodem zdążyłem spokojnie dojechać na parking usytuowany bardzo blisko punktu wydawania pakietów startowych a tam… Nadal nic nie drgnęło! Zdążyłem wypić całą butelkę 1,5 litra wody. Zdążyłem dokładnie umyć przednią szybę samochodu, poczytać media społecznościowe i inne cuda dla zabicia czasu. I ruszyło się, coś koło godziny 20 – czyli po dwóch godzinach oczekiwania! Po dziesięciu edycjach organizacji BBT i jeszcze kilku innych maratonów ultra nie spodziewałem się, że dojdzie do takiej wpadki.
Dodam też, że w trakcie oczekiwania, chyba koło godz 19 na stronie facebookowej pojawił się taki oto komunikat:
Z przyczyn technicznych (nie wyrabiamy się z praca 😁) Biuro Wyścigu w dniu dzisiejszym nie zostanie otwarte. Za utrudnienia przepraszamy i zapraszamy jutro od godziny 8 do Hotelu Interferie.
Kiedy ten start?
Kto jeszcze nie wie – przypominam: w tym roku organizator pierwszy raz zaproponował możliwość wyboru pory startu. A to wiązało się z taktyką, siłą charakteru i co najważniejsze – regulaminowym limitem czasu. Kto decydował się na start w piątek wieczorem (od godziny 20:00), mógł jechać spokojniej, gdyż limit czasu wynosił 70 godzin. Druga możliwość to start w sobotę od rana (od godziny 8:00). Różnica taka, że limit czasu dla startujących w sobotę był skrócony do 60 godzin.
Kiedy ja się zapisywałem na maraton z góry przyjąłem, że jako debiutant dobrym pomysłem będzie wybranie opcji z limitem 70 godzin – a zatem startować musiałem w piątek wieczorem. Drugi argument jaki mnie umacniał przy tym wyborze to fakt, że mogłem się spokojnie wyspać. Doświadczenie po Pierścieniu pokazało mi, że w noc przed startem się nie wyśpię. Ot tak już jestem skonstruowany, że w głowie układam sobie wszystkie rzeczy w jedną całość co znacząco wpływa na długość i jakość snu.
Ostatnie przygotowania
W dniu startu przebudziłem się około godziny 9 rano, przesypiając spokojnie około 10 godzin. Dzień mogłem zacząć leniwie od sytego śniadania. W dalszej kolejności rozpocząłem mozolne przygotowywanie roweru, sakw i przepaków. Czas mijał przyjemnie także na pogawędkach z gospodarzami Siedliska Jaskółka w którym to miałem przyjemność nocować.
Zaiste rozbawił mnie napis na drzwiach lokalu w którym odbywała się odprawa
No to jestem spakowany, wszystko dopięte na ostatni guzik. Obiad zjedzony, parę minut po godzinie 15-tej, więc już pora się pakować do samochodu aby dojechać do przeprawy promowej Warszów, a stamtąd na wyspę Uznam na odprawę techniczną i start honorowy.
Zaiste rozbawił mnie napis na drzwiach lokalu w którym odbywała się odprawa, a brzmiał on tak:
Zakaz wchodzenia w butach rowerowych
Nie skomentuję tego, choć jakoś tak wyszło, że instynktownie pojawiłem się tam w zwykłych adidasach…
Start honorowy i masa krytyczna
Jeszcze przed wejściem do sali w której była odprawa panował dość duży tłok – nic dziwnego, prawie 400 osób chciało się tam dostać. Ale na domiar złego obok wejścia były rozdawane jakieś koszulki. Gdy dopytałem przypadkowo napotkaną osobę okazało się, że to jakaś “masa krytyczna”. Przez chwilę zastanawiałem się czy dobrze trafiłem – w komunikatach organizacyjnych nie było nic opisane. A tu się okazało, że start honorowy zawodników BBT był w towarzystwie innych rowerzystów stanowiących masę krytyczną. To bardzo miłe przeżycie i bardzo dziękuję organizatorowi za taki event – była to dla mnie totalna niespodzianka.
Podczas przejazdu przez Świnoujście udało mi się spotkać Krzyśka (a właściwie to On mnie znalazł). Było więc raźniej, mogłem sobie spokojnie pogadać na temat ostatnich chwil przed startem i życzyć nam udanego weekendu 😊
Dwie i pół godziny do startu
O tym co działo się na 2,5 godziny przed startem już w następnym wpisie. 🙂
Pozostałe wpisy z cyklu “Relacja z udziału w Bałtyk-Bieszczady Tour 2018”
- Pakowanie sakw i przepaków na BBT
- Krótka opowieść o BBT
- Ogólna relacja po BBT 2018 – przed startem (teraz czytany)
- Ogólna relacja po BBT 2018 – start
- Otwieramy wyścig maratonu Bałtyk-Bieszczady Tour
- Siedemset kilometrów do mety
- Na półmetku BBT
- Bałtyk-Bieszczady Tour zaczyna się od 700 km
- Ostatni etap ultramaratonu BBT 2018 i podsumowanie