Jestem w Ustrzykach Dolnych, ostatnim punkcie kontrolnym na trasie ultramaratonu kolarskiego Bałtyk-Bieszczady Tour. Do mety zostało już tylko tyle, co dla biegacza pokonanie maratonu – 42 km. Tego odcinka najbardziej się obawiałem – po płaskim terenie taki dystans to ja przejadę w nieco ponad godzinę. Tutaj zaś słyszałem, że trzeba liczyć 4 godziny z uwagi na profil terenu i ogólne zmęczenie po jeździe przez całą Polskę. Jednak jeszcze nie wiedziałem, że gdy wsiądę na rower aby pokonać ostatni etap, będę musiał walczyć także z kontuzją.
Suszenie odzieży
Do punktu kontrolnego w Ustrzykach Dolnych wjechałem zmarznięty i mokry – jechaliśmy w chmurach po mokrym asfalcie, a w powietrzu unosiła się mżawka. Temperatura oscylowała w okolicach 5 st. Celsjusza. Liczyłem, że będę mógł się rozgrzać i osuszyć przy jakimś grzejniku. Niestety – nie było mi to dane. Zdjąłem z siebie prawie wszystkie warstwy odzieży i poszedłem do toalety zrobić użytek z suszarki do rąk. W ten sposób po kilku minutach miałem suche skarpetki oraz koszulkę termoaktywną.
Przyczyna kontuzji ścięgna Achillesa
Wraz z Grzegorzem zaczęliśmy się zbierać do dalszej drogi, choć szybko poczułem, że wcale nie ma On zamiaru na mnie czekać dwóch minut – i tak faktycznie było. Przez pierwsze kilka kilometrów wyjazdu z Ustrzyk Dolnych miałem Grzegorza w zasięgu wzroku. Ale gdy zaczął się pierwszy mocny podjazd, poczułem kłujący ból w ścięgnie Achillesa prawej nogi. Już wtedy wiedziałem, że Grześka nie dogonię i jestem zdany na siebie.
Pokonywanie podjazdów tylko lewą nogą do niczego przyjemnego nie należało, w dodatku trwało to bardzo długo. Zacząłem w głowie analizować dlaczego teraz mnie boli i gdzie ten ból się zaczął. Doszedłem do tego, że na kontuzję wpłynęły następujące warunki:
- duża wilgotność powietrza i niska temperatura powietrza,
- podjazdy, na których ciało i mięśnie się grzeją,
- zjazdy, podczas których dochodzi do ochłodzenia mięśni,
- ogólne zmęczenie organizmu i przeciążenie mięśni.
Wnioski nasunęły się same: podczas jazdy pod górkę mięśnie się rozgrzewają, a na długim zjeździe na którym nie pedałowałem mięśnie stygły. Po takim zjeździe następował kolejny podjazd, który atakowałem na zimnych mięśniach. Taka seria zjazdów i podjazdów mogła przyczynić się do kontuzji.
Chwilowe leczenie kontuzji
Przejechałem tak dokładnie połowę ostatniego odcinka drogi, wdrapując się pod punkt widokowy nad Lutowiskami (ostatnia ścianka na trasie). Po przeanalizowaniu powyższych wniosków uznałem, że mam szansę na zmniejszenie swoich cierpień, więc zatrzymałem się na krótką przerwę. Zaaplikowałem sobie tabletkę przeciwbólową oraz zawinąłem bolące ścięgno w kawałek materiału (wykorzystałem bandanę). W materiał włożyłem jeszcze kawałek folii NRC jako warstwę wiatrochronną a całość umocowałem taśmą izolacyjną do nogi. Zjadłem jeszcze żel energetyczny, popiłem wodą i pojechałem dalej na ostatnie 21 kilometrów trasy.
Bardzo szybko poczułem poprawę – była ona na tyle zauważalna, że mogłem całkiem mocno naciskać na pedały. Szybko w głowie przeliczyłem, że jeśli utrzymam takie tempo to do mety dojadę w czasie poniżej 62 godzin. Czułem się z tym bardzo dobrze, więc do samej mety pracowałem mocno i równo, wyprzedzając przy tym kilku zawodników jednocześnie gratulując im ukończenia maratonu. Moja średnia prędkość na tym ostatnim odcinku wyniosła ok 27 km/h. Na dodatkową motywację wpływały flagi postawione na poboczu, informujące że do mety zostało kilka km.
Chwila triumfu
W momencie pisania tego wpisu zamknąłem oczy aby sobie dokładnie przypomnieć moment finiszu. Jednocześnie właśnie teraz przez moje ciało przeszły ciarki i dreszcze od stóp po czubek głowy, a w kąciku oka uroniłem łezkę szczęścia – dokładnie to samo czułem widząc ostatnią prostą, a na jej końcu bramę z napisem META. Stała tam też moja małżonka – stęskniona, dumna i szczęśliwa. Wyprostowałem się na rowerze, uniosłem ręce w górę jako gest wygranej wielkiego wyścigu. Z płuc natomiast wyrzuciłem masę powietrza, które przeciskając się przez zaciśnięte gardło i struny głosowe skutkowało okrzykiem radości jaki niejednokrotnie niektórzy mogą usłyszeć np. po bardzo intensywnym interwale na zajęciach Spinning®. Jednocześnie przez moją głowę przeszła myśl o tym, dlaczego żona nie trzyma w ręku aparatu i nie kręci filmu. W tym samym momencie rozbrzmiał dzwon, który obsługiwany przez organizatora zwiastował wjazd na metę kolejnego zawodnika. Wiedziałem już, że wygrałem. Otrzymałem nagrodę, na którą świadomie pracowałem przez rok czasu.
Niezwłocznie pobiegłem do biura wyścigu aby oficjalnie potwierdzić swój czas przejazdu: 61 godzin 48 minut. Odebrałem pamiątkowy medal i wróciłem do żony, którą mogłem już spokojnie i z czułością przytulić. Wtedy zaczęła się fala wzruszenia i wyrzutu emocji. Poryczałem się jak małe dziecko, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę. Trwało to kilka minut nim się uspokoiłem.
[activity id=1800758740]
Formalności na mecie
Należy się teraz kilka słów komentarza na temat tego, co działo się na mecie. W biurze wyścigu przyjmował mnie Oskar. Odebrałem od niego medal oraz radził mi, abym się wykąpał a następnie odebrał strój pamiątkowy w którym zrobię sobie pamiątkowe zdjęcie na na bloga. Po kąpieli ustawiłem się po odbiór stroju, a tam usłyszałem:
– Ale nie jesteś zweryfikowany, nic ci nie wydam.
JA: Jak to, przecież niedawno dojechałem.
– W systemie cię nie widzę. Musisz iść do biura wyścigu aby to wyjaśnić.
JA: A mogę chociaż wziąć strój do przymiarki?
– Nie. Nic Ci nie wydam, nawet nie wiem czy jechałeś.
Oczywiście dalej nie dyskutowałem, bo wielogodzinne zmęczenie nie dawało mi siły na logiczne myślenie i kłótnię. Z perspektywy czasu mam jednak takie przemyślenie: skoro formalnie wyścig jest zaliczany na podstawie karty kontrolnej a nie systemu informatycznego, wystarczyłoby abym wtedy okazał swoją kartę startową z pieczątkami – tylko że nikt mnie o to nie prosił. Zgaduję, że osoba odpowiadająca za wydawanie strojów weryfikowała uczestnika na podstawie systemu GPS – jaka szkoda, że mój nadajnik rozładował się wiele godzin wcześniej (o czym wtedy nie wiedziałem), więc system automatycznie mnie nie zweryfikował. W biurze zawodów nic nie zdziałałem – jedyną osobą która mogła mnie oznaczyć w systemie był Komandor, ale akurat nie było go w biurze.
Po krótkiej konwersacji, za namową Oskara zapisałem się na wieczorną imprezę, przed którą miałem odebrać strój. Pojechałem się przespać i wróciłem około godz. 19:30. Ustawiłem się w kolejce i cierpliwie czekałem. Gdy wybiła godzina 20:00 (planowana godzina rozpoczęcia imprezy), usłyszeliśmy że więcej strojów już nie wydadzą, bo i tak się nie wyrobią i zapraszają na imprezę. Zamknęli drzwi i nie było szans na jakąkolwiek dyskusję.
Ostatecznie – do dnia dzisiejszego nie otrzymałem swojego stroju, mimo że organizatorzy jeszcze przed startem tak się chwalili, że tym razem wszyscy będą je mieli już na mecie.
Co dalej, jakie plany na następne lata?
Pozostaje jeszcze odpowiedzieć na Wasze pytanie – czy w przyszłym roku widzimy się na Tour de Pomorze? Czy za dwa lata jedziemy BBT 2020?
Odpowiedź: Nie. Dlaczego? Wyjaśnię to w następnym wpisie.
Pozostałe wpisy z cyklu „Relacja z udziału w Bałtyk-Bieszczady Tour 2018”:
- Pakowanie sakw i przepaków na BBT
- Krótka opowieść o BBT
- Ogólna relacja po BBT 2018 – przed startem
- Ogólna relacja po BBT 2018 – start
- Otwieramy wyścig maratonu Bałtyk-Bieszczady Tour
- Siedemset kilometrów do mety
- Na półmetku BBT
- Bałtyk-Bieszczady Tour zaczyna się od 700 km
- Ostatni etap ultramaratonu BBT 2018 i podsumowanie (teraz czytany)
Czytając twój opis problemów z achillesem dochodzę do wniosków że możesz mieć ta sama przypadłość co ja czyli entezopatie . Łatwo się to diagnozuje wystarczy prześwietlenie i leczenie tez jest dość łatwe ale nie należy do najprzyjemniejszych (fala uderzeniowa). U mnie obawiało się bólem pod przejechaniu 300+. Prawa nogę naprawiłem kilka lat temu a lewa tez obawia się na BBT2018 po 400-500km Pozdrawiam