Trzeci wpis z cyklu “Relacja z udziału w ultramaratonie Bałtyk-Bieszczady Tour 2018” zaczynam od momentu startu. Poprzedni wpis zakończyłem na starcie honorowym, pora więc zbliżyć się do startu ostrego. Ale zanim wystartuję, na 2,5 godziny przed startem jeszcze działo się kilka rzeczy o których warto wspomnieć.
Dwie i pół godziny do startu
Nie byłoby rozsądnym wystartować w BBT z pustym brzuchem, więc niedaleko linii startu zlokalizowałem przytulną restaurację w której chętnie skonsumowałem kotleta drobiowego z ziemniakami i surówką. W tymże lokalu nie byłem jedynym kolarzem – pierwszy raz widziałem aby stojak na rowery był w całości wypełniony rowerami i to w dodatku szosowymi!
Przy okazji czekania na posiłek mogłem ostatni raz naładować telefon, wykonać kilka telefonów do najbliższych oraz podjąć ostateczną decyzję co do ubioru na najbliższe około 14 godzin drogi.
Gotowość bojowa
Stoję w kolejce przed promem aby dostać się do strefy przedstartowej. Zaczynam poznawać kolegów z którymi będę startował i cierpliwie oczekuję na swój nadajnik GPS. O niczym szczególnym nie myślę, stresu nie odczuwam, w głowie krążą tylko pozytywne myśli.
I jest, dostaję swojego GPSa z pytaniem czy montujemy go do ramy roweru czy chowam go do torby. Uznałem, że nadajnik włożę do torby podsiodłowej i uważam to za dobrą decyzję. Nadajnik na prawdę był niewielki – orientacyjnie jego wymiary mógłbym porównać do tekturowego pudełka z dętką szosową, ale o połowę cieńsze.
Nadajnik zapakowałem do torby i usłyszałem od obsługi:
Kto jest gotowy zapraszamy przed ściankę.
To był ten moment w którym już nie było odwrotu. Z resztą nawet o tym nie myślałem. Włączyłem lampki i ustawiłem się przed ścianką startową w oczekiwaniu na sygnał (syrenę) z promu. Ustawiliśmy się w sześć osób, wyczytano nasze nazwiska, ostatnie uśmiechy do kamer, nastawienie nawigacji i…
Start!
Ruszyliśmy! Pierwsza myśl w głowie:
No to zaczęło się. Pora zmierzyć się ze swoimi słabościami, przeżyć przygodę życia.
Wyprowadziłem całą naszą grupę ze Świnoujścia w dość spokojnym tempie rozgrzewkowym i zaczęły się zmiany. Tempo wzrosło do prędkości, które nadal byłem w stanie spokojnie znieść nie męcząc się przy tym poważnie. Ale widząc na liczniku prędkości około 34-36 km/h zastanawiałem się, czy to aby nie jest zbyt szybko. Pomimo tego że było już ciemno, jechaliśmy w zgranej ekipie szybkim tempem. Celowo użyłem słowa “szybkim” a nie “mocnym”, bo przecież jechaliśmy z wiatrem, co było sporym ułatwieniem. Wystarczy zerknąć na kilka pierwszych segmentów ze Stravy aby ocenić jak szybko jechał nasz pociąg.
Po kilkunastu kilometrach zaczęliśmy wyprzedzać pojedyncze osoby, które startowały przed nami. Doganialiśmy też kilkuosobowe grupki, a wśród nich byli zawodnicy, którzy podłączyli się do naszego peletonu.
Pierwszy punkt kontrolny
Do pierwszego punktu kontrolnego, usytuowanego na 78 kilometrze trasy w miejscowości Płoty wjechaliśmy chyba w 8 osób w czasie 2 godziny 30 minut, co dało prędkość średnią 31 km/h. Pamiętam, że dojeżdżając do punktu, jakaś lampa bardzo mocno świeciła mi w oczy, znacząco utrudniając orientację w przestrzeni. Nie do końca wiedziałem co się dzieje i gdzie jestem.
Nie zdążyłem się zatrzymać, a obok mnie stał już pomocny gość oferując że on przytrzyma mój rower. Było to bardzo miłe i pomocne. Niestety nigdzie dalej na trasie tego samego nie doświadczyłem. Załatwiłem formalności (pieczątki i podpisy), chwyciłem drożdżówkę którą od razu zjadłem, uzupełniłem bidon i pobiegłem do toalety 🙂
Była to także pierwsza sposobność, by chociaż przez chwilę zamienić spokojnie kilka słów z kompanami z grupy i wszyscy równo twierdzili, że tempo mamy bardzo dobre. To było bardzo motywujące i miałem chęć dalej tak jechać.
Dopiero po maratonie dowiedziałem się, że te świecące lampy były sprawką telewizji, która właśnie w tym miejscu postanowiła nakręcić materiał. Materiał, na którym widać jak bardzo smakowała mi drożdżówka i jak wyprowadzam grupę z miasta na kolejne kilometry trasy. Pisałem już o tym w pierwszym wpisie z tego cyklu.
źródło: https://fakty.tvn24.pl/fakty-po-poludniu,96/ruszyl-kolarski-maraton-baltyk-bieszczady-tour,863727.html
Do mety już tylko 964 kilometry
Tempo rośnie, a to jeszcze nie koniec emocji. O tym jakie to uczucie otwierać wyścig, wyprzedzać harmonogram i jak uczestnictwo w Grand Prix Amatorów na Szosie przełożyło się na moje samopoczucie na pewnym fragmencie trasy – już w następnym wpisie, zapraszam 🙂
Pozostałe wpisy z cyklu “Relacja z udziału w Bałtyk-Bieszczady Tour 2018”
- Pakowanie sakw i przepaków na BBT
- Krótka opowieść o BBT
- Ogólna relacja po BBT 2018 – przed startem
- Ogólna relacja po BBT 2018 – start (teraz czytany)
- Otwieramy wyścig maratonu Bałtyk-Bieszczady Tour
- Siedemset kilometrów do mety
- Na półmetku BBT
- Bałtyk-Bieszczady Tour zaczyna się od 700 km
- Ostatni etap ultramaratonu BBT 2018 i podsumowanie