Site icon Długi Dystans Rowerem

Na półmetku BBT

Choć teraz wydaje mi się, że byłem tam może pół godziny to po zapisie z GPSa widać, że spędziłem tam aż 1 godzinę i 15 minut. Łowicz – bo od tego punktu kontrolnego, usytuowanego na 525-tym kilometrze trasy, zaczynam ten wpis. Tutaj pożegnałem się z Grzegorzem (nr zawodnika 290), który towarzyszył mi przez ostatnie 185 km i chwilę po zachodzie słońca wyruszyłem w dalszą drogę sam z bardzo silną wolą chęci szybkiego pokonania nocy bez względu na to, czy będę jechać sam czy w grupie. Choć do tej pory wszystko szło gładko, niedługo po wyjeździe z Łowicza zaczęły się pierwsze przygody.

Silny i mocny

Wyjechałem z Łowicza mając za sobą 525 km i 24 godziny drogi, ale mimo to czułem się bardzo mocny i zmotywowany. Przekładało się to bezpośrednio na moją prędkość – po opuszczeniu miasta, mimo iż było już ciemno, moja średnia prędkość wynosiła 32 km/h. Czułem, że wciąż się wspinam pod niewielką górkę, ale odpowiednio silna motywacja i chęć jechania dalej pozwalała mi szybko pokonywać ten fragment trasy. Do czasu…

Pierwszy kapeć na szosie i pierwsze problemy

Ujechałem 13 kilometrów i stało się – złapałem pierwszego kapcia. Ewidentnie wjechałem przednim kołem w coś ostrego (czyżby szkło?), gdyż od razu było słychać syk powietrza. Zdążyłem spokojnie zatrzymać się w bezpiecznym miejscu i rozpocząłem walkę z dętką. To podcięło mi skrzydła i straciłem entuzjazm, ale wiedziałem że trzeba walczyć, nie poddawać się. Na całe szczęście byłem jeszcze na przedmieściach Łowicza, więc miałem trochę światła z latarni ulicznych. Mimo to, latarka czołówka zdecydowanie się przydała w tym momencie.

Nie minęło dużo czasu gdy zauważyłem z przeciwnego kierunku kolarza, który zatrzymał się przy mnie i zapytał czy potrzebuję pomocy. Odparłem:

Dzięki, wszystko mam. Jedyne w czym możesz mi pomóc, to dotrzymać mi towarzystwa.

W taki oto sposób, w towarzystwie Andrzeja (którego przy tej okazji serdecznie pozdrawiam), wymieniłem dętkę i próbowałem jechać dalej. W trakcie rozmowy okazało się, że z Andrzejem poznaliśmy się już wcześniej – podczas ultramaratonu Pierścień Tysiąca Jezior. Niby taka prosta rzecz, ale jak bardzo dodała mi otuchy – nie do opisania. Andrzej odprowadził mnie do Skierniewic, a tam już w samotności na stacji benzynowej próbowałem poprawnie osadzić oponę, którą po wymianie dętki założyłem tak, że kierownica mi podskakiwała. Ostatecznie wymieniłem oponę na nową, którą wiozłem ze sobą w sakwie. Na całości straciłem sporo czasu (ponad godzinę) i mnóstwo energii – bo wielokrotne pompowanie oponę małą pompką do lekkich zadań nie należy. Dopiero kilka dni po maratonie zrozumiałem gdzie był problem – opona sama by się ułożyła na feldze gdybym nadmuchał odpowiednio dużo powietrza. Nauczka na przyszłość i dla debiutantów:

Przetestujcie swoje pompki i zobaczcie na ile problematyczny może być proces wymiany dętki.

Długa i samotna noc oraz pierwszy kryzys

Przy wyjeździe z Rawy Mazowieckiej, około północy zatrzymałem się na krótki przystanek, podczas którego zrobiłem zdjęcie znaku drogowego. Był na nim podany dystans do miejscowości Nowe Miasto – 29 km. Odliczałem do tej miejscowości, gdyż był tam kolejny punk kontrolny i nastawiałem się na trochę ciepłego jedzenia oraz chwilę drzemki.

W czasie gdy robiłem zdjęcie, dogoniła mnie grupa chyba 5 zawodników. Zapytali czy wszystko w porządku. Odparłem, że zaraz ich dogonię i tak się stało. Jechaliśmy razem parę chwil z prędkością, która wydawała mi się być zabójczo wolną – średnio około 24 km/h. Tym samym zaczęły się pierwsze kryzysy związane z chęcią zaśnięcia na kierownicy. Przeprosiłem kolegów i pojechałem do przodu sam z wyższą prędkością (ok 30 km/h), co mnie trochę rozbudziło.

Konwersacja z kierowcą

Zegarek wskazywał godzinę bliską pierwszej w nocy. Zbliżałem się do Nowego Miasta kiedy wyprzedzał mnie samochód osobowy. Zwolnił do mojej prędkości zrównując się ze mną i otworzył szybę od strony pasażera. W środku widziałem tylko kierowcę, który zapytał mnie gdzie jedziemy. Odpowiedziałem mu w telegraficznym skrócie, że dzień wcześniej ruszyłem ze Świnoujścia i jadę do Ustrzyk Górnych. Zaskoczyłem go tak bardzo, że nie wiedział co odpowiedzieć i pojechał dalej.

Nowe Miasto nad Pilicą mnie zawiodło

Jeśli wierzyć zapiskom systemu GPS organizatora, do punktu kontrolnego w Nowym Mieście wjechałem jako piąty uczestnik, tracąc do pierwszego zaledwie 15 minut. Ahh – gdybym nie stracił czasu na tę nieszczęsną dętkę…

Zaopatrzenie punktu kontrolnego mnie zawiodło. Po godzinie pierwszej w nocy nieco wychłodzony przez wilgoć panującą w powietrzu oraz głodny po tym jak straciłem energię na zmianie dętki wjechałem do PK Nowe Miasto. Poza ciepłą herbatą nic innego ciepłego nie było. Do jedzenia dostałem zimną (jakby z lodówki) sałatkę makaronową, której nie byłem w stanie zjeść. Wypiłem kilka kubków ciepłej herbaty i poszedłem położyć się na 15 minut. Na szczęście miejsca do odpoczynku były bardzo fajnie zorganizowane – z dala od pomieszczenia głównego w którym było gwarno. Łóżka natomiast były w pokojach mieszczących po chyba 6 łóżek. W pokojach było ciemno i cicho – w sam raz na drzemkę.

Byle do Starachowic

Do upragnionych Starachowic, w których czekał na mnie drugi przepak dzieliło mnie 90 kilometrów drogi. Ruszyłem w nią po aż 1,5 godzinnej przerwie. Na prawdę nie wiem gdzie ten czas znikał. Jechałem dalej sam i nic szczególnego się nie działo. Pamiętam, że gdy świtało zaczęło mrzeć. Gdzieś za miejscowością Ruda Wielka, niedaleko Radomia, zrobiłem sobie kilkuminutową przerwę.

Około 20 kilometrów przed Starachowicami, gdy było już jasno a droga zrobiła się gładka jak stół, poczułem nieodpartą moc w nogach. To spowodowało, że kręciłem momentami pod 34 – 36 km/h opierając się przedramionami na kierownicy niczym na lemondce. Jednocześnie z każdym kilometrem przeliczałem w głowie godzinę dojazdu do Starachowic, a ta przypadła na 6:13 rano.

Siedemset kilometrów i 34 godziny jazdy za mną, pora więc wypocząć. A o tym jak wypoczywałem, co działo się przez ostatnie 300 kilometrów i jaka kontuzja mnie dopadła przeczytacie już w kolejnym – przedostatnim wpisie.


Pozostałe wpisy z cyklu „Relacja z udziału w Bałtyk-Bieszczady Tour 2018”:

  1. Pakowanie sakw i przepaków na BBT
  2. Krótka opowieść o BBT
  3. Ogólna relacja po BBT 2018 – przed startem
  4. Ogólna relacja po BBT 2018 – start
  5. Otwieramy wyścig maratonu Bałtyk-Bieszczady Tour
  6. Siedemset kilometrów do mety
  7. Na półmetku BBT (teraz czytany)
  8. Bałtyk-Bieszczady Tour zaczyna się od 700 km
  9. Ostatni etap ultramaratonu BBT 2018 i podsumowanie
Exit mobile version