medal i karta kontrolna zawodnika

Pierścień zdobyty

Wychodzę na rower, zaraz wracam – mówię do żony w sobotni ranek.
– To kiedy się Ciebie spodziewać? Zapytuje troskliwie. Odpowiadam: za trzydzieści godzin i cztery minuty, gdy zdobędę Pierścień Tysiąca Jezior!

Z takim właśnie wynikiem zaliczyłem ultramaraton kolarski organizowany na Warmii, Mazurach i Suwalszczyźnie o dystansie 610 kilometrów. Okazał się być jednak trudniejszy niż zakładałem, a poza tym raczej nieprędko tam wrócę…

Posłuchaj odcinków podkastu na temat Pierścienia Tysiąca Jezior:

Subskrybuj Podkast:

Apple PodcastsBreakerCastBoxGoogle PodcastsOvercastPocketCastsRadio PublicSpotifyStitcher

Na czym polega trudność Pierścienia?

W pierwszej chwili każdy z nas pomyśli, że trudnością jest sam dystans. Fakt – 610 kilometrów to odległość, jaka dzieli Gdańsk i Ostrawę w Czechach – niejedną osobę może zmęczyć taka podróż samochodem. Ale trudniejszym jest pokonanie takiego dystansu po asfaltach nienajlepszej jakości. Niestety przeważająca większość trasy to dziury, łaty i szorstki asfalt – to są elementy, które nie tylko męczą fizycznie, ale także psychicznie.

Warunki pogodowe nie były idealne, ale nie było też tragedii. Popadało tylko trochę, ale najgorszy był silny wiatr z północy, który tylko w nocy nieznacznie osłabł.

Pierwsze ok 130 km w grupce trzyosobowej w średnim tempie mijały sprawnie. Nie wiem tylko w którym miejscu popełniłem błąd (chyba już na pierwszym PK), bo na około 130-tym kilometrze zostałem sam – nieznacznie opadłem z sił, odczuwałem ból głowy z powodu wiatru, a poziom irytacji wzrastał. W głowie pojawiła się taka myśl:

Kto normalny jedzie 600 kilometrów rowerem?! Trzeba było wybrać się na maraton biegowy – w kilka godzin byłoby po wszystkim.

Upragnione schronienie i grupa na moje siły

Długo wyczekiwany punkt kontrolny nr 3 w Wydminach na 176 km był dla mnie zbawienny. Ciepła zupa pomidorowa z dużą ilością makaronu, herbata, izotoniki, batony i pomieszczenie w którym można było schować się przed wiatrem bardzo mi pomogły. Ubrałem się cieplej i po 50 minutach postoju ruszyłem dalej samotnie, by od 190-ego kilometra jechać wraz z Piotrem, Krzyśkiem i Pawłem aż do samej mety.

czworo kolarzy na mecie ultra maratonu

Bagaż doświadczeń

Zebrałem kolejne doświadczenia, które na pewno przydadzą się na Bałtyk-Bieszczady Tour. Doświadczeniami podzielę w kolejnych wpisach i mam nadzieję, że pomogą Wam w przyszłości odpowiednio przygotować się na maraton ultra.

Wrażenia ogólne

Na wyrazy uznania zasługuje Organizator imprezy – tak na prawdę to nie musiałem się szczególnie martwić o jedzenie i picie, bo punkty kontrolne były optymalnie rozstawione na trasie. Co do samych posiłków to każdy może mieć odmienne zdanie, jednak nie można zarzucić żebym miał być głodny. Owszem, można by było się jeszcze lepiej przyłożyć co do kompozycji posiłków, ale trzeba pamiętać o tym, że często Organizator jest zdany na to, co w danym punkcie gastronomicznym/restauracji/zajeździe oferują. Mnie osobiście brakowało posiłków opartych o makarony i ryże z dodatkiem duszonego mięsa drobiowego i warzywami. W wielu punktach były dostępne napoje izotoniczne, batony musli, banany i inne. W bazie maratonu miejsca na namioty było aż nadto. Były także kabiny prysznicowe z ciepłą wodą, co przy panujących warunkach atmosferycznych było lepszą opcją niż kąpiel w pobliskiej rzece.

Podziękowania

Dziękuję sponsorom: firmie Enamor z Gdyni, która ufundowała stroje sportowe i bike fitting oraz kolegom z serwisu i sklepu rowerowego Rowersi w Gdańsku za fachowe przygotowanie roweru.

[activity id=1675526726]

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.