Ten sezon był dla mnie wielką przygodą pod różnymi względami. Mogłem spojrzeć na kolarstwo szosowe z kilku różnych perspektyw i znaleźć to, co będzie dawało mi największą satysfakcję. Podsumowuję swój udział w kolarskich maratonach na dystansie ultra (tj. ponad 500 km jednorazowo) i opisuję jak to jest być ultrakolarzem oraz dlaczego w przyszłym roku planuję jeździć na krótszych dystansach.
Jak to jest być ultrakolarzem?
Udział w maratonach ultra to spore wyzwanie i przygoda. Ciekawi ludzie i sprawdzian swoich możliwości. Jednak czas, jaki potrzebuję aby dojść do siebie po takich wycieczkach odbiera sporą część przyjemności i w większości przypadków kończy się przynajmniej kilkudniową przerwą od dwóch kółek.
Pod względem zdrowotnym najlepiej się czułem po Pierścieniu Tysiąca Jezior. Z kolei po debiucie w kwietniowej Wyprawce Kaszubskiej męczyłem się prawie miesiąc z zapaleniem zatok. Po BBT też przez kilka tygodni nie mogłem wrócić do pełnej sprawności.
Jeśli chodzi natomiast o sprawy organizacyjne, najlepiej wspominam wydarzenie zorganizowane przez Olka – mowa oczywiście o 510 km po Kaszubach. Tam miałem najmniejsze oczekiwania, na trasie nie było zorganizowanych bufetów, a po mecie było mi bardzo zimno pomimo iż spałem w domku letniskowym. Zdaje się, że na miłe wspomnienia wpłynęła kameralna i przyjacielska atmosfera.
Pierścień Tysiąca Jezior organizacyjnie mi nie podpadł, za to jakość dróg w tamtym rejonie nie zachwyca. Z kolei organizacja BBT mnie rozczarowała (zwłaszcza jak na tak dużą imprezę), a rekordowa ilość uczestników i chęć wprowadzania pewnych zmian przerosła samego Orga. Wygląda jednak na to, że wyciągnął już odpowiednie wnioski – świadczą o tym komentarze na Facebooku.
Po trzech maratonach ultra coś już wiem, ale jednocześnie jest wiele do odkrycia. Bo ten sam maraton po tej samej trasie każdego roku może być zupełnie inny – a to zależy głównie od pogody.
Dwa pedały pod nogami
Z jednej strony jestem ja – moje życie, moja pasja i moje zasady. Z drugiej strony są Oni: rodzina, znajomi, przyjaciele. Wszystkim w tym roku dałem przynajmniej trzy razy powody do niepokoju i zmartwień. Jednych odsunąłem od swojej osoby (bo np. uznali mnie za szaleńca, człowieka bez wyobraźni czy nieodpowiedzialnego dzieciaka), innych zaś zjednoczyłem przed jednym monitorem komputera na tyle godzin ile sami dotąd nie byliby w stanie wysiedzieć. Nie tylko dla mnie było to wyzwanie – moja małżonka musiała pokonać samotnie całą Polskę ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych samochodem, choć nigdy sama nie jechała dalej niż kilkadziesiąt kilometrów. Każdy z mojego bliskiego otoczenia w pewien sposób także brał udział w tych maratonach i je zaliczał.
To oczywiście jest miłe i budujące, ale chyba nie jestem psychicznie gotowy na to aby dźwigać na swoich ramionach ciężar tych zmartwień i trosk. Jak to mówi mój przyjaciel:
Uważam na innych, bo na siebie już za późno.
Głos rozsądku zwyciężył?
Wiem – ten wpis brzmi jak zakończenie kariery i pożegnanie. Jest smutny i raczej nie motywuje. Ale wiedz jedno – z kolarstwa się nie wycofuję, plany na przyszły sezon już się klarują i spodziewam się kolejnego roku pełnego emocji, zabawy i pasji. Start w ultra imprezach był mi potrzebny aby lepiej zrozumieć z czego czerpię przyjemność.
“Długi dystans rowerem” nabiera w mojej głowie nowej definicji i wcale nie musi oznaczać tego, co na pierwszy rzut oka widzimy.
Przemawia przeze mnie głos rozsądku, który wstrzymuje mnie przed kolejnymi startami w imprezach typu ultra. Ale kto wie – może za kilka(naście) lat będę chciał do tego wrócić? Może będę chciał poprawić swój czas na P1000J i BBT? Może będę chciał przejechać jeszcze inne maratony ultra? Tego jeszcze nie wiem. Natomiast wiem, że teraz potrzebuję wyjść ze świata ultrasów abym mógł realizować kolejne swoje plany. Przy okazji dziękuję za mnóstwo wiadomości jakie otrzymałem po ostatnim wpisie – wiadomości motywujących i zachęcających do startu razem z Wami w kolejnych imprezach w przyszłym roku, kto wie – może Was spotkam na trasie i będę mógł kilka km z Wami pojechać dla towarzystwa…
Nie rezygnuj!
Aby nie było tak smutno – na blogu nadal będą się pojawiać ciekawe wpisy (choćby relacja z Bike Fittingu). Wciąż mam o czym pisać (za chwilę koniec roku to i podsumowanie sezonu się pojawi), a w głowie rodzą się kolejne pomysły. Więc… Może “do zobaczenia” w wirtualnym świecie i na pewno do zobaczenia na szosie.
Dzisiejszy wpis chcę zakończyć takim oto przesłaniem:
Nie rezygnuj! Próbuj, wychodź ze strefy komfortu! Wyjdź z domu, doświadczaj, ucz się i żyj!