W minioną sobotę (7.10) solo pokonałem trasę 156 km po Kaszubach – zapraszam na relację.
Przyznaję – nie spodziewałem się, że jesienią zrobię taki dystans. Ale jak widać – udało się z powodzeniem. Było trochę błędów żywieniowych i wyposażenia, więc zachęcam przeczytać do końca…
Trasę zaplanowałem dzień wcześniej. Chciałem tylko 100 km, ale jednocześnie celem było dojechać do Wdzydz, więc… Wyszło 155 km. W przypadku zbyt dużego zmęczenia był przewidziany plan awaryjny w postaci zmniejszenia kółka w Kościerzynie. Świadomie udało się też trasę zaplanować tak, aby najpierw jechać pod wiatr a w drugiej połowie z wiatrem.
Na 50 kilometrze złapał mnie pierwszy mały deszcz 🌨. Na szczęście za zakrętem był sklep, więc szybko wskoczyłem aby nie zmoknąć. Po kilku minutach ruszyłem dalej aby na 60 kilometrze zrobić przystanek na stacji benzynowej i napić się ciepłej herbaty… ☕️ Było to baaardzo potrzebne. Przy okazji tylna lampka chwilowo odmówiła współpracy – przed wyjazdem wymieniałem baterie i nie domknąłem klapki co spowodowało że trochę wilgoci dostało się do środka.
Po przerwie trwającej 30 minut ruszyłem dalej w kierunku Kościerzyny.
Przyszedł kryzys. 😢 Równo ze setnym kilometrem. Nogi nie chciały kręcić. Zatrzymałem się na przystanku autobusowym. Ponieważ całe jedzenie zaplanowane na drogę miałem już w brzuszku, zostało mi ratowanie się awaryjnym Snickersem którego woziłem w sakwie od pewnego czasu.
Pozwoliło mi to zebrać siły aby dojechać jeszcze 4 km do pierwszego wiejskiego marketu i kupić: pierniczki, wafelka, batona, żelki, mirindę.
W sklepie trochę się ogrzałem, wciągnąłem wafelka i trzy pierniczki, mirindę przelałem do bidonu i w drogę. 🚴
Kryzys minął. Od tego momentu już jechało się dobrze. Bez trudu, choć po mokrym asfalcie dojechałem do Orlenu w Egiertowie – był to 123 kilometr. Tutaj uzupełniłem siły gorącą herbatą i dużym hot-dogiem. 🌭
W międzyczasie przeszła chmura z deszczem, więc przeczekałem ją. Przy okazji zająłem się tylną lampką która odżyła. 🔨
Po 34 minutach ruszyłem w ostatni 33-kilometrowy etap do domu. Jechało się świetnie. Wiatr w plecy, prędkość na liczniku nie spadała poniżej 32 km/h (chyba że na podjeździe) i w mgnieniu oka dojechałem na pyszny obiad.
WNIOSKI:
- nie mam kurtki wiatro/wodo odpornej. Wydawało mi się, że jestem ubrany wystarczająco ciepło, ale były momenty gdzie odczuwałem przeszywające zimno.
- za mało jedzenia (zbyt mało kaloryczne). Nie uwzględniłem, że w takich warunkach mój organizm będzie dodatkowo zużywał energię na ogrzanie się.
A jeśli chodzi o jedzenie – oto co zjadłem przed, w trakcie i po:
Śniadanie I (w domu): Pudding kokos-chia z brzoskwiniami (ok 400 kcal).
Śniadanie II (w domu tuż przed wyjazdem): Kasza jaglana ze śliwkami i figami (ok 500 kcal).
Przekąski w trasie:
* 2x banan (po ok 100 kcal każdy),
* 3x Muffinki z ryżu i batatów (ok 400 kcal),
* napój izotoniczny własny 1L (ok 200 kcal),
* mirinda 500 ml (ok 240 kcal),
* Snickers (ok 250 kcal),
* Wafelek (ok 150 kcal),
* Katarzynki (ok 300 kcal),
* Duży hot-dog z parówką i ketchupem (ok 500 kcal).
Obiad (w domu): pierś z indyka na parze z pieczonymi frytkami z batatów i buraków (ok 800 kcal).
PODSUMOWANIE:
Pomimo dwóch chwil z deszczem i kryzysu, warto było się wybrać na taką wycieczkę. 150 kilometrów rowerem przez Kaszuby to idealna propozycja na spędzenie aktywnie czasu wśród przepięknych widoków. Pogoda dopisała – było trochę słońca a na większości trasy asfalt był suchy.
Kto nie jechał niech żałuje. Na dowód i zachętę załączam zdjęcia.
Następna bariera do pokonania: minimum 200 km na raz. Najlepiej z kimś. Any volounteers?
[activity id=1219108681]
One Reply to “Jesienne 156km zaliczone”